Koncepcje wyjątkowo stymulujące intelektualnie nie zawsze są najbardziej ciekawe do faktycznej eksploracji w dziele sztuki. Dlatego prosta piosenka popowa bez żadnego przekazu może nam ugrząść w głowie na zawsze, a rozważania Hegla nigdy nie przedostaną się dalej, niż za gałkę oczną patrzącą na jego książkę. Najprościej w świecie – sztuka nie jest koncepcją, a koncepcja nie jest sztuką, niezależnie jak bardzo obie często potrzebują siebie nawzajem.
Tego rodzaju myśl była dla mnie największym problemem przy doświadczaniu sławnej sztuki Samuela Becketta, „Czekając na Godota” (oglądałem adaptację teatralną na YouTubie, tutaj jest link, jeśli wciąż będzie dostępna: https://www.youtube.com/watch?v=Q77jgal4Gto). Jest to dzieło bardzo interesujące, którego wartość dla mnie osobiście jest nieco zmniejszona przez brak jakichkolwiek czynności w dziele, które można by komentować. „Czekając na Godota” to dzieło, które jest mniej ciekawe do objerzenia, niż dyskutowanie o nim po obejrzeniu.
O dziwo, jak na sztukę, która słynie z bycia otwartą na różne interpretacje, Godot wydaje się być bardzo prosty w swoim przesłaniu. Dwóch mężczyzn czeka na Godota, który może reprezentować tutaj sens życia, Boga, czy cokolwiek jeszcze innego człowiek może chcieć znaleźć – i nigdy go nie spotykają.
Mam wrażenie, że dla wielu z nas jest to dosyć rozpoznawalna sytuacja. Często mierzymy się z bezsensem własnych ambicji. Dążymy do pewnych celów, które nigdy tak naprawdę się nie krystalizują. Obiecujemy sobie szczęście po którymś zrealizowanym projekcie, obiecujemy sobie spokój po którymś awansie, obiecujemy sobie czas wolny po którychś nadgodzinach, i jakimś sposobem, tak jak Godot, ten moment nigdy nie nadchodzi.
Paradoksalnie, największym problemem sztuki jest realistyczna reprezentacja jej własnego tematu przewodniego. Wiele fragmentów ludzkiego życia na fundamentalnym poziomie jest szara, pusta i nieciekawa, więc sztuka komentująca tę pustkę również jest szara i nieciekawa ze swoich założeń. Beckett spisał się na medal w kwestii realizmu, ale realizm w kontekście ponurej beznadziei nie jest do końca atrakcyjną rzeczą. Innymi słowy, sztuka jest generalnie nudna, z tylko okazjonalnymi prześwitami poczucia humoru i kreatywności autora, które dają nam coś, czego możemy się trzymać podczas oglądania, żeby nie odpłynąć w dysocjację.
Ale o dziwo, nuda jest w sztuce wykorzystana w sposób intrygujący i niemalże piękny. Wydarzenia w „Czekając na Godota” wydają się być cykliczne i powtarzalne, co wpływa na odczucie przepływu czasu i odbiór subiektywnej rzeczywistości. Nic nie jest w „Godocie” takie, jakie się wydaje, czas płynie zupełnie inaczej dla każdej postaci i zdecydowanie nie jest on związany z czasem upływającym w rzeczywistości. Tworzy to niepokojące wrażenie szarej otchłani, z której wyprane zostały wszelkie emocjonalne odczucia, niezależnie czy pozytywne, czy negatywne. Klimat i atmosfera sztuki są bardzo intensywne i przyciągające, co zwłaszcza istotne w kontekście fabuły, która, jak wspomniałem, niewiele ma do zaoferowania.
W ostatecznym rozrachunku „Czekając na Godota” jest interesującym przypadkiem sztuki, która utylizuje nudę w celu usprawnienia przekazu. Nuda w sztuce jest intencjonalna i wyważona ze smakiem, ale jednak wciąż pozostaje nudą. Dlatego też, pomimo będąc w stanie przedstawić między wierszami we wspaniały sposób pustkę codzienności ludzkiej bez wspominania o niej wprost choćby raz, nie jest to sztuka dla mnie. Ale wciąż jest to wielkie dzieło warte zobaczenia przynajmniej raz zarówna dla zasady, jak i dla inspirujących i ciekawych myśli odnośnie swojego własnego życia, jakie Beckett zdaje się zachęcać.